Nigdy nie
zapomnę daty 2 lipca 2006 roku. Dla mnie oraz dla kilkorga moich przyjaciół był
to dzień, w którym po raz pierwszy spotkaliśmy naszego Mistrza.
Paramahamsa
Vishwananda po raz drugi odwiedził Polskę. 30 czerwca odbył się Darszan w
Warszawie a 2 lipca w Częstochowie.
10 lat z
Mistrzem…. Jak to się stało, że znalazłam się na Darszanie?
Wspomniałam
wcześniej o tym, jak książka ,,Autobiografia Jogina’’ trafiła w moje ręce. Był
to czerwiec 2006 roku. Kiedy rozpoczęłam czytanie jej, książka wzbudziła we
mnie ogromną ciekawość i ekscytację duchowością Indii. Połykałam ją strona po
stronie. Niezwykłe historie o cudach, o Świętych, o niepojętych dla umysłu
zdarzeniach sprawiały, że czytanie jej stało się celebrowaniem duchowej uczty. Obudziła się we mnie we mnie jakaś niepojęta
tęsknota i pragnienie podróży do Indii, osobistego
doświadczenia tej magii i tajemniczości. Fascynowali mnie opisywani Święci,
którzy mieli potężne moce jogiczne, panowali nad materią, materializowali przedmioty,
bilokowali się i czynili wiele cudów. Dla mojego racjonalnego umysłu było to
niepojęte, ale zarazem bardzo pociągające.
Byłam mniej więcej w połowie
książki, kiedy zadzwonił do mnie mój nowy przyjaciel (niedoszły klient, który
parsknął śmiechem, kiedy próbowałam go przekonać do ubezpieczenia
emerytalnego). Powiedział: ,,W piątek przyjedzie do Warszawy niesamowity jogin,
Swami Vishwananda, który materializuje pierścionki. Musisz koniecznie go poznać!’’.
Kiedy to usłyszałam, poczułam jednocześnie natychmiastowe, potężne pragnienie,
wręcz wewnętrzny nakaz, żeby Go zobaczyć oraz rozpacz z powodu zaplanowanego na
piątek bardzo ważnego spotkania biznesowego, którego broń Boże nie mogłam
opuścić.
Dopadłam komputer,
odszukałam informację o Darszanie Swamiego Vishwanandy i na moje szczęście
okazało się, że również w niedzielę, odbędzie się Darszan w Częstochowie. Co za
ulga! Tak się złożyło, że akurat ,,przypadkiem’’, w tym czasie, mój mąż
wyjechał razem z córkami na wakacje do Francji. Całe szczęście! Bo jak
wytłumaczyłabym mojej rodzinie, że zamierzam wsiąść do samochodu w niedzielę,
jechać 500 kilometrów po to, żeby zobaczyć jakiegoś jogina, który materializuje
pierścionki…?
Byłam na
tyle zdeterminowana, że właśnie tak zrobiłam. Wyliczyłam sobie czas podróży
tak, żeby na czternastą dojechać do Częstochowy. Darszan zaczynał się o
piętnastej. Cóż, Bóg zmodyfikował moje wyliczenia i nie wiem, jak to się stało,
że dojechałam o wiele za szybko. Zaskoczona, myślałam sobie: ,,co ja będę tyle
godzin robić w Częstochowie, czekając na Darszan?
Ha ha… to
jasne! Na kolana przed oblicze Mateczki!
W tamtym
czasie miałam bardzo negatywny stosunek do instytucji Kościoła, ale mimo tego,
ponownie, poczułam wewnętrzny nakaz, żeby zobaczyć Cudowny Obraz.
Paramahamsa
Vishwananda bardzo kocha Matkę Boską, kocha Ją we wszystkich aspektach, w przeróżnych
formach. Uczy nas, że zarówno Maria – Matka Boża w Chrześcijaństwie jak i
Lakshmi, Durga, Kali i wiele, wiele form – to wszystko są aspekty jednej uniwersalnej,
ponad religijnej Boskiej Matki.
Więc zanim
dopuścił mnie do spotkania z Nim samym, jako aspektem Boskiego Ojca, poprowadził
mnie przed oblicze Matki.
O
czternastej czekałam już pod drzwiami do sali darszanowej, trochę wystraszona,
bo nigdy jeszcze nie uczestniczyłam w takim spotkaniu. Pierwsza rzecz, która
mnie zaskoczyła, to zdjęcia Mistrzów, stojące na ołtarzyku, o których właśnie
czytałam w ,,Autobiografii Jogina’’ – Babadźiego, Lahiri Mahasayi, Sri Yukteśwara….
To było dla mnie wielkie zaskoczenie. Co za ,,przypadek’’! Usiadłam z tyłu na
krześle i obserwowałam…
Przybywali ludzie ubrani na biało, witali się z sobą
serdecznie, widać było, że znają się wzajemnie. Dziwiłam się, że siedzą na
podłodze, że są tacy inni… Zapragnęłam być w tym ich świecie, którego nie
znałam, a który wydawał mi się bardzo przyjazny i szczęśliwy.
Zaczęli
śpiewać, a po pewnym czasie przybył Swami… Piękny, delikatny, z tym swoim charakterystycznym,
czarującym uśmiechem. Swami usiadł w fotelu, śpiewał, później mówił takie
proste oczywiste rzeczy, przede wszystkim o Miłości.
Nie był to
dla mnie czas, żeby rzucić wszystko, by pójść za Mistrzem. Mój umysł był lekko
rozczarowany, bo oczekiwałam Bóg wie czego, czegoś zdecydowanie bardziej
skomplikowanego. Ale moje serce zaczęło bić szybciej. W tamtym czasie mój umysł
nie miał pojęcia, czego chce serce. Dzisiaj już nie pamiętam nawet szczegółów
tego osobistego spotkania, spojrzenia w oczy. Pamiętam, że kupiłam zdjęcie
Swamiego, które dałam do pobłogosławienia, bo podpatrzyłam, że inni ludzie tak robią.
Ukochane zdjęcie, na którym Paramahamsa Vishwananda jest żywy i patrzy oczami
pełnymi Miłości prosto w moje oczy.
Wracałam na
skrzydłach, szczęśliwa, nie rozumiejąc, dlaczego aż tak?
Od tego dnia
już zawsze uczestniczyłam w Darszanach odbywających się w Polsce. Powoli moje
życie zaczęło ulegać przemianie. Ale potrzebowałam jeszcze wielu lat, żeby w
końcu posmakować słodkiego nektaru bhakti i naprawdę pójść za Nim.
Właśnie
minęło 10 lat… piękna rocznica. Zapragnęłam, żeby ten szczególny, jubileuszowy dzień,
2-go lipca, uczcić w jakiś wyjątkowy sposób. I znowu, wszystko samo poukładało
się zgodnie z jakimś niesamowitym Boskim planem. Spontanicznie skrzyknęło się
grono jubilatów oraz przyjaciół z różnych zakątków Polski, którzy ucieszyli się
na myśl o spędzeniu weekendu w gronie Bhaktów. Ale o tym opowiem w następnym odcinku.
Prem Se Bolo
Satgurudeva Premavatara Sri Swami Vishwananda Ki…Jai!!!
Jaaai!! :D (Sri Swami Vishwananda)
OdpowiedzUsuńU mnie w tym roku minie 5 lat od pierwszego darszanu...